Są dni, kiedy sobie nie radzę.
Dzieci marudzą, kłócą się, a nawet biją, mąż rozmawia przez telefon, jakby ich nie było, nie widząc, że zaraz eksploduję. Do tego miałam trudną rozmowę w pracy, a wyjście do lasu skończyło się fiaskiem, bo młodszy brzdąc chciał tylko na barana, a starszy zastrajkował, że nie wraca, bo idzie wgłąb lasu.
– Ja znajdę głąb lasu! – krzyczy. I ryczy.
Grrr…
Jak się tego nazbiera za dużo, naraz, a mój rezerwuar dobrej woli już prawie pusty, to – w końcu – eksploduję! Ponieważ zawodowo uczę radzenia sobie ze stresem i trudnymi emocjami, mogę Ci opowiedzieć, co się wtedy ze mną dzieje, i prawdopodobnie – z Tobą, w analogicznych sytuacjach. Powiem Ci też, co robię, żeby przejść przez to zdrowo i jednocześnie nie zostawić traumy u moich bliskich.
POTĘŻNA ENERGIA ZŁOŚCI
Złość jest tzw. emocją wtórną. To znaczy, że pojawia się jako reakcja na inne, pierwotne emocje. Często jest wynikiem kilku różnych przeżyć, jak:
– gniew – informujący o tym, że ktoś przekroczył naszą granicę (lub tak odbieramy jego zachowanie),
– strach – zwiastujący zagrożenie,
– smutek – zapraszający do zatrzymania się i przeżycia straty,
– bezsilność – odbierająca nam poczucie wpływu na sytuację…
Problem w tym, że tych pierwszych uczuć często sobie nie uświadamiamy, a ich mieszanka powoduje właśnie wytworzenie energii złości, którą łatwiej jest przeżyć.
Złość spełnia bardzo ważną funkcję w życiu. Jako reakcja na te wszystkie trudne emocje, daje ENERGIĘ potrzebną do zmiany sytuacji. Naprawdę potężną energię twórczą.
Kiedy czuję, że zbliża się eksplozja złości, nie boję się jej, ani nie powstrzymuję. Tłumienie złości spowoduje tylko jeszcze większy, być może już niekontrolowany, wybuch w późniejszym czasie. A jeśli nie zostanie rozładowana, tylko będzie chronicznie tłumiona, to prędzej czy później spowoduje jakąś chorobę, jak wrzody żołądka, nadciśnienie, depresja lub jakiekolwiek schorzenie z autoagresji. Czy warto ryzykować? Na to pytanie już każdy sam musi sobie odpowiedzieć.
Skoro więc nie powstrzymuję złości, to co z nią robię?
WERBALIZUJĘ
W pierwszym odruchu uprzedzam moje otoczenie o tym, co się ze mną dzieje. Wcale nie brzmi to pokojowo, wręcz przeciwnie. Ale też nie obwiniam i nie obrażam innych za moją złość. Biorę za nią pełną ODPOWIEDZIALNOŚĆ, krzycząc, że „jestem wściekła! i już nie mogę znieść tego, co się tu dzieje!, ale to nie jest Wasza wina, po prostu mam taki dzień! i potrzebuję się uspokoić!”.
Nie twierdzę, że masz używać tylu wykrzykników, co ja. Mi tak wychodzi, bo jestem z natury choleryczką. Jeśli potrafisz i chcesz łagodniej – to super.
W moim domu wolno się złościć, ale jednocześnie bierze się odpowiedzialność za ten stan. Ponieważ mam jeszcze małe dzieci, zapewniam je w tej sytuacji, że to jest TYLKO MOJE, bo dzieci potrafią nieświadomie obwiniać się za trudne emocje rodziców. A ja chcę je nauczyć, że złość jest normalna, dobra i potrzebna, i każdy ma do niej prawo, tylko nie ma prawa z jej powodu nikogo krzywdzić.
Prowadząc warsztaty radzenia sobie ze stresem, często spotykam wspaniałych ludzi, którzy sobie nie radzą, bo w dzieciństwie uczono ich, że nie mają prawa do słabości, czyli np. płaczu, krzyku, mówiono im: „i czego ty się boisz?” albo „grzeczne dziewczynki się tak nie denerwują”. Strasznie krzywdzące jest takie warunkowanie młodych ludzi, choć wiem, że wynika z niewiedzy. A emocje, nawet te trudne, są nam bardzo potrzebne. Każda z nich mówi o czymś bardzo ważnym, co się z nami dzieje. Czas trwania oraz intensywność uczuć nie zależą od naszej woli. Trwają tyle, ile mają trwać. Z takim nasileniem, jakie jest dla nas adekwatne. Jaki więc sens poprawiać naturę?
Jedyne, na co mamy realny wpływ, i warto też uczyć tego nasze dzieci, to SPOSÓB, w jaki emocje wyrazimy i przeżyjemy. Można to zrobić tak, żeby na tym skorzystać, albo odwrotnie.
ROZŁADOWUJĘ
Jak pisałam wyżej, złość to potężna siła, która powstaje w naszym ciele. Ewolucyjnie ma to swoje uzasadnienie. Ponieważ informuje o tym, że jakaś sytuacja jest dla mnie trudna / niekorzystna, jednocześnie wzbudza energię do tego, by sobie z nią poradzić.
Zatem najlepszym sposobem poradzenia sobie z taką złością jest rozładowanie napięcia. Ja w złości:
– zabieram się za sprzątanie, które wymaga rozmachu, np. odkurzam, zamiatam, myję lustra, porządkuję co popadnie,
– idę pobiegać,
– wnoszę ciężkie rzeczy po schodach (normalnie zostawiam takie prace mężowi, ale kiedy akurat buzuje we mnie, a są kafelki do wniesienia, to chwytam za nie, aż się zmęczę),
– przesadzam rośliny,
– idę po szybkie zakupy (potrzebne),
– wynoszę śmieci,
– czasem siadam i piszę (jak teraz ten artykuł) – aktywny twórczo mózg zużywa mnóstwo kalorii.
Chodzi o to, żeby się zmęczyć. Najlepiej świadomie, nie automatycznie, bo wtedy na bieżąco czujemy, co się dzieje w naszym ciele i kiedy napięcia zaczynają się rozpuszczać.
I dopiero wtedy, na tym etapie, relaksująca kąpiel czy muzyka będzie skuteczna.
WYCISZAM SIĘ
Relaks ma służyć regeneracji. Każdy zmęczony emocjami i działaniem organizm potrzebuje się zregenerować. I jest to bardzo ważna część dbania o siebie, nawet nie tyle wskazana, co niezbędna.
Problem w tym, że często przechodzimy do tego etapu zbyt szybko, zanim jeszcze odreagujemy naszą złość fizycznie. Co się wtedy dzieje? Napięcie w ciele pozostaje, a my odpoczywamy nieskutecznie. Z tego właśnie powodu niektórzy narzekają, że wciąż czują się zmęczeni. Budzą się zmęczeni po przespanej nocy. Wracają z urlopu z niedosytem. Leżą dwie godziny w wannie. I oczywiście jest fajnie w trakcie, ale wystarcza na bardzo krótko. Bo napięcie fizyczne pozostało. I czeka na uwolnienie.
Zatem, kiedy już uprzedzę otoczenie, w jakim jestem stanie, i kiedy rozładuję to, co we mnie buzuje – biorę odprężający prysznic, słucham ulubionej muzyki, medytuję, oddycham głęboko. Na pewno wiesz, co Tobie posłuży najlepiej.
A CO, GDY NIE MA NA TO WSZYSTKO CZASU
Oczywiście, to co wyżej, brzmi pięknie, dopóki złoszczę się w wolny wieczór. I kiedy mogę trzasnąć drzwiami, bo mąż w tym czasie zajmie się dziećmi. Ale jest wiele sytuacji, gdy złość przychodzi, hmm, nie w porę. Bo np. się spieszę. Albo za pięć minut mam prowadzić konsultację z klientką. I co wtedy?
Wtedy często, w naturalny, instynktowny sposób, ZAMRAŻAMY emocje. To bardzo stary mechanizm przystosowawczy. Czy widziałeś kiedyś sarnę, która w przerażeniu ucieka przed zagrożeniem? Pędzi ile sił w nogach, choć strasznie się boi. Dopiero, kiedy znajdzie bezpieczne schronienie, przystaje, odpuszcza, oddycha głęboko i zaczyna się trząść. W ten sposób wyraża strach, który wcześniej zamroziła. My, jako gatunek, też to potrafimy. Zamrożenie jest skuteczne, o ile tylko będzie chwilowe, i nie zaniedbamy BYCIA Z NASZYMI EMOCJAMI, kiedy już znajdziemy wolną chwilę.
W działaniu te emocje mogą samoistnie opaść, zmienić się. Ważne jest to, by choć przez moment świadomie pobyć z nimi i ze swoim ciałem. Pozwolić organizmowi na to, co chce wyrazić. To wszystko. Proste, kiedy jesteśmy blisko naszej natury, a jednocześnie bardzo trudne w dzisiejszym zabieganym świecie.
Dlatego właśnie uważność staram się pielęgnować jak delikatną roślinę.