Dziś przeżyłam atak paniki.
Pierwszy raz w życiu.
Od lat pracuję z osobami lękowymi i jeśli chodzi o wiedzę na temat lęków, to mam jej w głowie całkiem sporo.
Jednak moje osobiste lęki, z którymi na drodze dojrzewania i rozwoju się mierzyłam, były neurotyczne i narcystyczne, czyli: bałam się krytyki, wyśmiania, bycia gorszą od innych, bycia widoczną, bałam się porażki i sukcesu, co ludzie powiedzą… Były to lęki „rozlane”, które mogłam rozpracować odwołując się do dziecięcych relacji z ważnymi dla mnie dorosłymi i rodzeństwem.
Nigdy do tej pory, o ile pamiętam, nie miałam ataku paniki.
Zwykły zabieg gastroskopii.
Dla większości ludzi nieprzyjemny, ale krótki, do wytrzymania. Wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
Jednak ingerencja w mój przełyk wywołała we mnie natychmiastową reakcję autentycznego lęku o życie. W pierwszej chwili nie byłam w stanie myśleć. Zaczęłam się dławić. Brakowało mi powietrza.
Lekarz krzyczał, że mam się uspokoić.
Myślałam, że się uduszę.
Że umrę.
Sięgnęłam ręką, by wyciągnąć gastroskop z przełyku, pielęgniarka przytrzymała mi ręce, razem z lekarzem, zestresowani, jeszcze bardziej na mnie krzyczeli, że nie będą mi tu robić specjalnych warunków i że mam oddychać.
Chwilę potem usłyszałam, jak wali mi serce i w tym momencie zrozumiałam, że nie umieram, tylko mam atak paniki.
Do tego miejsca od początku duszenia się minęła pewnie minuta, ale pamiętam ją, jakby to była godzina.
Cała moja wiedza dotycząca paniki pomogła mi w kolejnej minucie, w której udało mi się ten atak opanować oddechem i „włączeniem” na powrót funkcji kory przedczołowej, na tyle, że dało się kontynuować badanie.
Dlaczego o tym piszę?
Zyskałam nową perspektywę, doświadczenie, zrozumienie tematu paniki, nie oparte na teorii.
Po pierwsze.
Takie ataki nie dzieją się bez powodu. Nie dzieją się bez sensu. Są ważną informacją od naszej podświadomości, że powtarza się coś, co dawniej było przez nas zrozumiane jako zagrożenie życia. Prawdziwe, nie hipotetyczne.
Atak paniki jest szansą, żeby to odtworzyć i znaleźć inne zakończenie historii.
Mój poród podobno był trudny, kilkunastogodzinny, szyja okręcona pępowiną. Później jeszcze dwa razy w dzieciństwie trafiłam do szpitala. Dwa razy z zagrożeniem życia. Raz, kiedy miałam sześć miesięcy, drugi raz – cztery lata. Oczywiście nie mam wspomnień z tamtych wydarzeń, nie wiem, co działo się w szpitalu.
Ale fakt, że zwykłe szpitalne badanie striggerowało mnie w sekundę do lęku o życie, oznacza, że jakaś część mnie rozpoznała tę sytuację i wiedziała, co o niej myśleć: „ratuj się!”
Prawdopodobnie, kiedy w dzieciństwie trafiłam do szpitala, nie wiedziałam, po co jestem poddawana inwazyjnym zabiegom i w dziecięcym rozumieniu świata odczytałam je jako krzywdę. Być może też nie byłam tym zabiegom poddawana w sposób, że tak powiem, empatyczny.
Po drugie.
Kiedy sytuacja podobna do tej pierwotnej, traumatycznej, wydarza się dużo później, w dorosłości, daje szansę ponownego przeżycia traumy, ale już z pozycji dorosłego.
Z pozycji osoby, która potrafi zrozumieć i przetworzyć informacje na nowy sposób.
Jak to się zadziało u mnie?
Dotknęłam pustki. Rozpaczy. Tak dużego lęku, w którym w jednej chwili myślisz, że już nic Ci nie zostało.
Już teraz mam w sobie siłę i dorosłość, żeby tego nie wypierać, nie zamrażać. Mogę przeżyć to świadomie i uwolnić.
Mam możliwość zobaczyć, że mogę się tak bać. Że ta śmierć, której się przestraszyłam, ISTNIEJE. I na mnie, jak na każdego, też czeka.
Ale jeszcze nie dzisiaj.
Po trzecie, wdzięczność.
Skoro poczułam to, czego się tak bałam, mogę poczuć również to, że kiedy nie wydarzyło się najgorsze:
mam ciało, które wciąż działa i oddycha.
Nie pamiętam, kiedy tak wspaniale mi się oddychało.
Być może nigdy do tej pory nie zauważyłam, tak naprawdę, co mi daje oddychanie.
Czuję wdzięczność do lekarza, który tak utrudnił mi przeżycie tej chwili, że doprowadził mnie do granicy.
Miał do odegrania bardzo nieprzyjemną rolę. I odegrał ją doskonale. Dzięki niemu mogę to wszystko opisać i jeszcze lepiej poczuć, zrozumieć, co przeżywają moi klienci, którzy doświadczają ataków paniki.
Dzięki niemu dotknęłam pustki, do której przez lata bałam się zbliżyć, z pozycji dziecka uważając, że nie poradziłabym sobie z przeżyciem czegoś takiego.
Dzięki niemu uwolniłam coś, co prawdopodobnie zablokowało się we mnie lata temu, kiedy trafiłam do szpitala.
Po czwarte.
Przeżycie swojego najgorszego koszmaru w inny niż dotychczas sposób, rozwojowy, ma moc transformującą.
Ma taką moc wtedy, kiedy wiesz, co się dzieje.
Kiedy zobaczysz, po co to się dzieje.
Kiedy uświadomisz sobie, że teraz już potrafisz być blisko siebie, zatroszczyć się o siebie, utulić. Że masz siłę trzymać siebie w ramionach jak najukochańszą osobę na świecie.
Kiedy zgodzisz się na to, że tak naprawdę boisz się straty. A ta strata i tak jest nieunikniona.
Już się zgadzam.